czwartek, 7 sierpnia 2025

Na co nam losowość? Czyli o przewagach bitewniaków nad Szachami.

Nigdy nie byłem fanem sportu. Zwłaszcza indywidualnego. Koncepcja sportowców z całego świata zbierających się w jednym miejscu, tylko po to, żeby pobiec po innych torach, jest dla mnie szalenie marnotrawcza. Nawet łucznictwo, które trenuję już ponad dwie dekady, w wydaniu olimpijskim jest dla mnie mniej ekscytujące niż schnąca na figurkach farba. Owszem dystanse i celność zawodników robią wrażenie, jednak sprzęt jakim się posługują ciężko już nazwać łukiem, a same warunki na torze, są delikatnie mówiąc - mocno powtarzalne. 

Kluczem do moich kilkunastu lat przygód z łuczniczymi turniejami nie było więc samo powtarzalne szarpanie cięciwy... ale w dużej części rekonstrukcja historyczna. I nie chodzi tu nawet o dziwaczne ubranka, drewniane strzały czy klasyczne kształty łuków, które notabene dla wielu "profesjonalnych" łuczników już są utrudnieniami nie do przeskoczenia - ale o sam wygląd i przebieg owych zmagań.

 

Dobrze przygotowane turnieje "historyczne" to dla mnie przede wszystkim ciekawe i sprytnie utrudnione konkurencje: strzelanie zza przeszkód, w dziwnych pozycjach, do celów ruchomych lub wymagających myślenia. Zadania wymagające nie tylko umiejętności strzeleckich ale przede wszystkim improwizacji i dużo szerszego obycia z bronią. Różnorodność ta, czyni rywalizację nie tylko dalece bardziej interesującą ale także mniej przewidywalną. Złośliwi powiedzieliby nawet, że przesadnie losową. Jednak wieloletnie doświadczenie oraz konkretne nazwiska przewijające się na "pudle", udowodniły mi nie raz, że jest to randomizacja, nad którą mimo wszystko można próbować zapanować. 

Jeżeli komuś mało utrudnień na zdjęciu - zawsze może trafić na robienie tego samego, tylko lewą ręką. 

To co wciągnęło mnie w figurkowe bitewniaki wydaje się bazować na całkiem podobnych mechanizmach. Kostki, zmienne ustawienie terenów czy wreszcie bardzo różnorodnie skonstruowane oddziały - powodują, że żadna gra nie jest identyczna a umiejętność improwizacji przydaje się czasem do ostatnich rzutów kością. Oczywiście skumulowany pech potrafi irytować, czy nawet przegrać rozgrywkę, jednak pamiętajmy, że osiągalne szanse na zwycięstwo są tym, co czyni rywalizacje sensowną.  



Nie bez powodu łatwiej skłonić kogoś do rozwiązania problemu rzutem monetą niż walką na śmierć i życie z dwukrotnie większym oponentem. Zresztą nawet historia pojedynków uczy, że największą popularnością cieszyły się te, dające choćby pozór równych szans. Nie dlatego, że obie strony były z tego zadowolone, a dlatego, że mniej pewna z nich była skłonna dostrzec swoją szansę. Dlaczego więc nie pojedynkowano się na śmierć i życie rzutem kością? Silnie przypuszczam, że sekretnym składnikiem była tu właśnie wiara w sprawczość swoich umiejętności. Walce niepewnej, jednak pozwalającej zaplanować te kilka ruchów do przodu, być może wyczuć przeciwnika czy wykorzystać jego nadmierną pewność siebie. Brzmi znajomo, prawda?

 

Na drugim biegunie prawdopodobieństwa internet niemal jednomyślnie stawia szachy. Królowa gier, przez ostatnie dwa stulecia zmieniająca się wyłącznie kosmetycznie. Ze względu na brak realnego czynnika losowego posiadająca chyba najbardziej złożony system rankingów, pozwalający z wysokim prawdopodobieństwem (sic) określić zwycięzcę ewentualnej rozgrywki. Innymi słowy, gra posiada realny aspekt rywalizacyjny niemal wyłącznie pomiędzy ludźmi na zbliżonym poziomie, zamieniając pozostałe rozgrywki raczej w szorstką edukację niż pojedynek.

Pierwotnie miał się pojawić też akapit o wizualnej przewadze bitewniaków. Jednak między bogiem a prawdą, widziałem wiele figurkownych rozgrywek drastycznie szpetniejszych niż szachownica ze zdjęcia.


Wracając ponownie do gier figurkowych, aż boję się pomyśleć, za jak wulgarne gry mieli je szachiści, z którymi koegzystowaliśmy kiedyś w Młodzieżowym Domu Kultury. Sprawy z pewnością nie poprawił fakt, że wysłany wtedy do nich, w ramach integracji kolega - zebrał trzy łomoty z rzędu i to od najmłodszej kategorii wiekowej. Budowanie wizerunku strategów po takim początku nie wydawało się reale, a przecież "nasz człowiek" przegrał niejako w ich grę. Oczywiście znał zasady szachów, jednak w ich przypadku droga od podstaw do mistrzostwa wydaje się wyjątkowo daleka. Jest to tym zabawniejsze, że przecież formuła "Easy to play, hard to master" jest nadużywana w świecie bitewniaków, jak w żadnym innym. Prawda jest jednak taka, że "figurkowce" w swojej olbrzymiej większości są grami stosunkowo "dorywczymi". Owszem, jak najbardziej pozwalają na rywalizację i dają przewagę doświadczonym graczom, jednak w stopniu dalekim od tego realnie "sportowego". Z drugiej jednak strony, umiejętności w grach bitewnych są dużo bardziej stałe i nie posiadają fizjologicznej granicy wieku. Prościej mówiąc, to jeśli gra "żyje", to da się do niej spokojnie i efektywnie wrócić nawet po kilku czy kilkunastoletniej przerwie. Kwestia samej "przeżywalności" gier bitewnych to oczywiście inna historia, jednak aby uniknąć kolejnych dygresji uznajmy, że turniejowe wejście  nawet w zupełnie nowy system będzie po pięciu latach bardziej realne niż powrót do zawodowej piłki nożnej. 

 
 
 
Bez względu jednak na poziom i kompetytywność rozgrywki, bitewniaki posiadają jednak jeszcze jedną ukrytą przewagę, mianowicie - historię. Gry abstrakcyjne są w końcu bardziej łamigłówkami niż fabularyzowanymi starciami. Oczywiście w szachach też można zwyciężyć tracąc po drodze biskupa i dwóch rycerzy (ang.) jednak ładunek emocjonalny wywołany ich stratą będzie raczej znikomy a zwycięstwo po prostu zwycięstwem. W bitewniaku natomiast zwycięstwa bywają stopniowane, a starcie w pył najlepszego oddziału wroga potrafi czasem skutecznie osłodzić przegraną. Wreszcie sam aspekt losowy potrafi też nierzadko zwyczajnie bawić, fundując graczom raz na jakiś czas bardzo spektakularne niespodzianki, bez większego wpływu na losy bitwy. 


 

Jeśli więc potraktować gry bitewne jak coś w rodzaju hybrydy gier fabularnych i logicznych, to losowość zyska tu miano budującego napięcie narratora. Narzędzia oferującego balans pomiędzy intuicyjnością przesuwanych figurek i radosnym turlaniem kości a ekskluzywnością złożonych zasad i zarządzania prawdopodobieństwem. Dlatego nie dajcie się zwieść i nie traćcie wiary w powagę swoich kolorowych laleczek. Łatwiejszy próg wejścia może i zmniejsza estymę Wargamingu lecz zdecydowanie nie czyni go banalnym. Zwyczajnie pozwala mu pozostać przyjemnym, ambitnym i bardzo rozwijającym hobby nie obciążając go kosztami całkowitego poświęcania mu życia. Powiedziałbym nawet, że gra o mniejsze stawki zdecydowanie służy też kulturze i przyjazności bitewniaków, lecz byłaby to raczej ambitna hipoteza do zupełnie innego i bardzo ryzykownego tekstu. 

 

 ***

 

  • Tekst ten w dużym stopniu mógłby się odnosić także do gier planszowych. Jednak ze względu na ich olbrzymią ilość i rozbieżność nie ryzykowałem wędrówki z uogólnieniami aż tak daleko. Wystarczy już, że niejako "zhomogenizowałem" gry bitewne nie rozwodząc się nad ich różnorodnością i tym jak bardzo różni się swoją "casualowoscią" scena Warhammera 40k i OPRów ;) 
  • Pominięcie w tekście bezpośrednich odniesień do Wojnacji również było zabiegiem celowym, mającym zwiększyć zakres jego odbioru. Gdyby jednak ktoś pytał gdzie na skali losowości znajduje się nasz system - to odparłbym, że projektowaliśmy go tak,  aby był lekko po mniej losowej stronie barykady. Mechanika oparta na sumie 2k6, większość jednostek posiadająca przynajmniej dwa punkty zdrowia, normalizująca początkowe rzuty Kondycja, czy warunkowość trafień krytycznych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

2k6 Powodów

Popularne posty