Nigdy nie byłem fanem sportu. Zwłaszcza indywidualnego. Koncepcja sportowców z całego świata zbierających się w jednym miejscu, tylko po to, żeby pobiec po innych torach, jest dla mnie szalenie marnotrawcza. Nawet łucznictwo, które trenuję już ponad dwie dekady, w wydaniu olimpijskim jest dla mnie mniej ekscytujące niż schnąca na figurkach farba. Owszem dystanse i celność zawodników robią wrażenie, jednak sprzęt jakim się posługują ciężko już nazwać łukiem, a same warunki na torze, są delikatnie mówiąc - mocno powtarzalne.
Kluczem do moich kilkunastu lat przygód z łuczniczymi turniejami nie było więc samo powtarzalne szarpanie cięciwy... ale w dużej części rekonstrukcja historyczna. I nie chodzi tu nawet o dziwaczne ubranka, drewniane strzały czy klasyczne kształty łuków, które notabene dla wielu "profesjonalnych" łuczników już są utrudnieniami nie do przeskoczenia - ale o sam wygląd i przebieg owych zmagań.